piątek, 5 kwietnia 2013

Serialowo :)

Moje ulubione seriale telewizyjne


Z powodu lekkiego przemęczenia (zaczynam gorzkie żale :D), postanowiłam Was uraczyć skromną listą seriali, które namiętnie oglądam i którym jestem wierna od początku ich istnienia :). Recka "Podpalaczki" pojawi się u mnie następnym razem, czyli za jakieś 2-3 dni :).
Lubię strzelić sobie mały wieczorny seansik filmowo-serialowy, a to są moje ulubione tytuły:

1. Jak poznałem waszą matkę?


Ted, wspominając dawne lata, opowiada dzieciom o swoich przyjaciołach i o tym jak poznał ich matkę. (źródło- Filmweb).

Bardzo wyczerpujący opis, prawda? :D. Prawdopodobnie, gdyby sam papież postanowił złożyć mi wizytę, a ja bym właśnie w tym czasie oglądała najnowszy odcinek HIMYM to...grzecznie kazałabym mu poczekać te dwadzieścia minut do końca :). Hmmm...chyba jednak padnięcie na zawał z wrażenia, że taka osobistość chce ze mną gadać, jest bardziej możliwe :D..Z drugiej strony przed śmiercią warto by było zrobić sobie z nim jakieś sweet focie dla potomnych!
Teraz przejdę do właściwego tematu :). Uwielbiam humor jaki zaserwowali nam twórcy tego serialu, absolutnie kocham Barney'a, micha mi się cieszy na samą myśl o tym, że wreszcie poznam tajemniczą matkę i gdyby nakręcono jeszcze 10 sezonów to i tak bym nadal piała z zachwytu :).
Dużo osób twierdzi, że historia stała się nudna i przewidywalna, a gagi nie śmieszą tak jak kiedyś, ale ja nie jestem rozczarowana i podoba mi się, że bohaterowie wreszcie dojrzewają.

2. Californication

Hank jest autorem jednej poczytnej książki, cierpiącym na niemoc twórczą. W poszukiwaniu weny wikła się w jednonocne przygody erotyczne. :D

No cóż....To prawda, ale ile w tym miłości i romantyczności! ;)
A tak serio, to główny bohater bzyka wszystko co jeszcze dyszy i na drzewo nie spieprzyło, chleje na umór, lubi też inne używki, tonie w morzu bezmyślnych cipek i przez większość sezonów stara się powrócić do swojej byłej żony, którą nadal kocha :).
Niesamowity humor, dziwne sytuacje, Charlie Runkle i jego łysinka- czego chcieć więcej?
Z powodu częstych scen erotycznych i ogólnego zdemoralizowania odradzam ten tytuł młodszym widzom ;)

3. The Walking Dead

Świat opanowały zombie. Grupka ocalałych szuka bezpiecznego schronienia.

Czy już wspominałam, że uwielbiam zombie? :D
Ten serial nie jest jakoś wybitnie wciągający, ale żywe trupy są, więc nic mi więcej do szczęścia nie trzeba! Bohaterowie walczą dzielnie, wewnętrzne konflikty w grupie dodają smaku tej historii, a czasami jakaś lubiana przez nas postać zostaje boleśnie dziabnięta przez wygłodniałego zombiaczka :)
Duży plus daję twórcom za uśmiercenie pewniej baaardzo wkurzającej Pani ;). Okropnie mnie ta kobita drażniła...

4. Teoria wielkiego podrywu

Dla Leonarda i Sheldona nie ma tajemnic w naukach ścisłych czy grach komputerowych. W relacjach damsko-męskich nie radzą sobie w ogóle.

Sheldon. Główny powód dla którego oglądam ten serial. Zastanawiam się czy tacy ludzie w ogóle istnieją :). Polecam!

5. Dr.House

Grupa lekarzy na czele z charyzmatycznym, acz aspołecznym doktorem House'em diagnozuje nietypowe choroby, niejednokrotnie ratując życie pacjentom.

Epicka postać :D.
Żałuję, że ósma seria była tą ostatnią :(.
Uwielbiam charakter doktorka, jego cięte riposty, pesymistyczne spojrzenie na świat i te piękne błękitne oczy :D. Co prawda, serial był schematyczny do bólu, ale to mi zbytnio nie przeszkadzało w odbiorze.

Baterie mi siadają i muszę chyba się przespać z godzinkę.
A jakie są wasze typy? Oglądacie te seriale? :)
Pozdrawiam serdecznie!

wtorek, 2 kwietnia 2013

Jedyne dziecko- Jack Ketchum



Witam :)
Jak tam humorki po świętach? Dopisują? Ile kilogramów wam przybyło przez te kilka dni? :D
Ja jestem tragicznie przejedzona i coś czuję, że mój rozmiar S odejdzie w zapomnienie...chyba płynnie przeszłam do XXL ;(. Trochę przesadzam, ale ciężko mi na...duszy :). Planowałam napisać reckę z "Podpalaczki" Kinga (zawiodła mnie ta lektura), lecz doszłam do wniosku, że na to przyjdzie jeszcze czas, więc dzisiaj po raz kolejny, moi drodzy, Pan Jack Ketchum zapuka do Waszych drzwi, a raczej emmm monitorów :). Cóż to za niecne i szokujące dzieło pragnę Wam przedstawić?
O tym za chwilę...

                                                  Wróć, dziecino, wróć
                                                  Wróć, dziecino, wróć
                                                       Wróć, dziecino
                                            Chcę pobawić się z Tobą w dom....
                                                                             Arthur Gunter

Historia, z którą przyszło mi się zmierzyć, opowiada o losach Arthura Danse'a. Wydaje mu się, że przyszedł na świat w konkretnym celu- by uświadomić ludziom w jak mrocznym miejscu na co dzień egzystują. Nie uznaje odpowiedzi odmownej, więc jeśli ośmielisz się mu sprzeciwić, boleśnie Cie ukarze, bez względu na to czy jesteś jego żoną, kochanką, czy ośmioletnim synem.
Lydia McCloud miała ogromną nadzieję, że los wreszcie się do niej uśmiechnął i w końcu spotkała na swej drodze wspaniałego człowieka, mężczyznę, który ochroni ją przed wszelkim złem i obdarzy bezinteresowną miłością. Niestety, myliła się bardziej, niż mogła przypuszczać...Nie wiedziała, że Arthur skrywa pod szczelną maską pozorów swe prawdziwe oblicze. Złe, okrutne i wynaturzone oblicze. Wkrótce zdesperowana kobieta będzie musiała stoczyć walkę o życie, w której stawką jest los jej jedynego dziecka. Do czego posunie się Arthur, aby udowodnić, że NIKT nie ma prawa odebrać mu jego własności?

Zamiast beztrosko zerżnąć opis z okładki, postanowiłam sama machnąć kilka słów o fabule :). Wyszło, jak wyszło...Nie pamiętam jak nazywa się człowiek odpowiedzialny za zachęcające teksty na okładkach...Opisywacz? :D. No cóż, wiem, że nie mam szans na taką posadę w przyszłości ;). Buu.. :(
Dobra, koniec słodkich pierdów, czas przejść do konkretów!
Ketchum, po raz kolejny srogo mi skopał tyłek swoim talentem do wywoływania u czytelnika skrajnych emocji. Tematyka "Jedynego dziecka" jest trudna, kontrowersyjna i oburzająca. Żeby za dużo nie zdradzić, wspomnę tylko, że jeśli ktoś czytał "Zabawę w miłość" (ja, jaaa! :)), to już teraz wie jaki będzie motyw przewodni tej powieści. Niby to nie jest wielka tajemnica, ale nie chcę psuć potencjalnym odbiorcom zaskoczenia związanego z tą kwestią.
Opowieść skupia się na ukazaniu relacji panujących pomiędzy Arthurem i najbliższymi mu osobami. Poznamy również genezę pewnych strasznych zachowań bohaterów. Zazwyczaj w książkach mamy do czynienia z typową rodzinną sielanką. Niby mają problemy, ale wiemy, że się z nimi uporają na końcu i będzie jeden wielki Happy End. Do takiego schematu jestem przyzwyczajona, lecz Jack (;)) w swej historii znokautował moje podejście do tematu :). Główny bohater, nie jest przykładnym mężem i ojcem. Nie nazwałabym go też człowiekiem. On jest dla mnie zwykłym potworem w ludzkiej skórze. Prymitywnym, brutalnym, manipulującym otoczeniem, potworem! Bardzo się cieszę, że pisarz tym razem położył nacisk na psychiczne rozbudowanie postaci, bo w jego poprzednich dziełach było pod tym względem średnio. Tutaj zaś znajdziemy mocno zarysowane i wielowymiarowe charaktery. Za to daję plusa.
Kolejnym atutem tej lektury jest klimat. Mocny, specyficzny i niepokojący klimat. Od pierwszej strony (tak!) czułam niesmak, potem szok, następnie gniew, rozpacz i wściekłość. Toż to był rasowy jebacz emocjonalny! Tylu emocji na raz ostatnio doświadczyłam chyba podczas beztroskiej jazdy autobusem z zalanym w trzy dupy i na dodatek agresywnym cyganem, siedzącym (w pozycji zwisającej) za mną :D. Gwarantuję wam, że miałam niezapomniane wrażenia :D.
Książka jest horrorem. Czy przeraża? I tak i nie.
Ciary na ciele miałam, ale nie wiem czy to bardziej z nerwów, czy strachu. Nie znajdziemy tu mściwych duchów, ataku krwiożerczych krabów, ani nawet małego wampirka wyskakującego z ciemnej uliczki wprost w rejony naszych tętnic...W powieści Ketchuma sprawcą wszelkich nieszczęść jest tylko człowiek. A jak wiadomo, człowiek człowiekowi wilkiem :D. I to mnie przerażało. Co by tu jeszcze dodać?
Fabuła wciągała niczym Bonanza, więc nie mogę powiedzieć, że pisarz przynudzał, lub lał wodę przez kilkaset stron. Im bliżej byłam finału, tym szybciej czytałam :). Tak tu słodzę i słodzę...Jakieś minusy? Lektura zdecydowanie za krótka i odrobinę mi brakowało makabry, do której jestem przyzwyczajona w wykonaniu Ketchuma. I tyle.
Jeśli jesteście gotowi na małe emocjonalne czochranko, to serdecznie Wam polecam "Jedyne dziecko" :)

Czytaliście? A właśnie! Ktoś z Was czytał już "Rudy/Prawo do życia" tego autora? Widziała różne opinie i zastanawiam się nad zakupem tej książki.
Pozdrawiam :)

Moja ocena: 8/10